Służba nauczania

 

Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: [1] pastorów/starszych/przełożonych, nauczycieli (oczywiście) oraz, do pewnego stopnia, wszystkich naśladowców Chrystusa, ponieważ wszyscy winniśmy pozyskiwać uczniów, ucząc ich przestrzegać wszystkiego, co nakazał Chrystus.[2]

Jak podkreślałem wcześniej, pastor czy kaznodzieja pozyskuje uczniów przede wszystkim swoim przykładem, a także słowem. Głosi to, co praktykuje. Apostoł Paweł, niezmiernie skuteczny w pozyskiwaniu uczniów, napisał:

Stańcie się moimi naśladowcami, jak i ja jestem naśladowcą Chrystusa (1Kor 11,1).

Każdy sługa Pański, powinien móc powiedzieć tym, którymi przewodzi: – Postępujcie tak jak ja. Jeśli chcecie wiedzieć, jak żyje naśladowca Chrystusa, patrzcie na mnie.

Dla porównania przytoczę, co mówiłem członkom poprzedniego kościoła, gdzie pastorowałem: – Nie naśladujcie mnie… ale Chrystusa! – Chociaż wtedy to do mnie nie docierało, przyznawałem się, iż nie jestem dobrym przykładem do naśladowania. Stwierdzałem, że nie naśladuję Chrystusa tak jak powinienem, a ludziom kazałem robić to, czego sam nie robiłem! Cóż za rozdźwięk w porównaniu ze słowami Pawła. Jeśli tak naprawdę nie możemy powiedzieć ludziom, aby szli w nasze ślady, ponieważ my naśladujemy Chrystusa, to nie powinniśmy pełnić służby w kościele, gdyż pastor jest dla ludzi wzorcem. Kościół jest odbiciem swoich liderów.

Nauczanie jedności na własnym przykładzie

Zastosujmy tę koncepcję nauczania w odniesieniu do konkretnego tematu: jedności. Wszyscy pastorzy/starsi/przełożeni pragną w swoim kościele jedności. Nie znoszą wewnętrznych podziałów. Wiedzą, że Bóg nie lubi rozłamów. W końcu Jezus przykazał nam miłować jedni drugich tak, jak On nas umiłował (zob. J 13,34-35). Nasza wzajemna miłość wyróżnia nas jako Jego uczniów w oczach świata. Dlatego też większość liderów wzywa swoich wiernych, by dążyli do jedności i wzajemnie się miłowali.

Jednak jako słudzy Boży, którzy powinni nauczać przede wszystkim swoim przykładem, często sami w tej dziedzinie zawodzimy, wykazując brak braterskiej miłości i jedności z innymi pastorami. „Wysyłamy wiadomość” sprzeczną z tym, co głosimy do swoich ludzi. Oczekujemy, by robili to, czego nie robimy sami.

Właściwie najważniejsze słowa wypowiedziane przez Jezusa na temat jedności były skierowane do liderów i dotyczyły ich kontaktów z innymi liderami. Na przykład podczas Ostatniej Wieczerzy, po umyciu uczniom nóg, Jezus powiedział do nich:

Wy nazywacie Mnie Nauczycielem i Panem, i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeśli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wy powinniście sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam przykład, abyście i wy czynili, co Ja wam uczyniłem (J 13,13-15). [Zauważmy, że Jezus uczył własnym przykładem.]

Pastorzy często posługują się tym urywkiem Pisma, nauczając członków swojego kościoła o wzajemnej miłości, co jest na pewno słuszne. Jednak te słowa były skierowane do liderów, do dwunastu apostołów. Jezus wiedział, iż Jego Kościół ma niewielkie szanse powodzenia, jeśli jego liderzy będą podzieleni lub będą ze sobą rywalizować. Dlatego podkreślił, że oczekuje, aby liderzy Jego Kościoła pokornie służyli sobie nawzajem.

W ówczesnym kontekście kulturowym Jezus zademonstrował, na czym polega pokorna służba, wykonując najpośledniejsze zajęcie domowego niewolnika, jakim było umywanie nóg. W innej kulturze, w innym okresie historii może opróżniałby latryny albo czyścił pojemniki na śmieci swoich uczniów. Ilu współczesnych liderów jest gotowych zademonstrować taki rodzaj miłości i pokory wobec drugich?

W ciągu niecałej godziny Jezus ponownie podkreślił to ważne przesłanie. Zaraz po umyciu ich nóg, Jezus powiedział do przyszłych liderów Kościoła:

Nowe przykazanie wam daję, abyście się wzajemnie miłowali. Jak Ja was umiłowałem, tak i wy miłujcie jedni drugich. Po tym wszyscy poznają, że jesteście Moimi uczniami, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali (J 13,34-35).

Te słowa z pewnością odnoszą się do wszystkich uczniów Chrystusa, ale zostały wypowiedziane do liderów w odniesieniu do ich relacji z innymi liderami.

Zaraz potem Jezus rzekł:

Takie jest Moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości niż ta, gdy ktoś daje swoje życie za swoich przyjaciół (J 15,12-13).

Zauważmy, że i tutaj Jezus zwracał się do liderów.

Nie minęło kilka chwil, a On:

To wam, przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali (J 15,17).

Następnie uczniowie słyszeli, jak Jezus się za nich modli:

Już nie jestem na świecie, ale oni są na świecie, a Ja idę do Ciebie. Ojcze święty, zachowaj ich w Twoim imieniu, które mi dałeś, aby byli jedno, jak my (J 17,11).

I wreszcie, nieco później, usłyszeli dalsze słowa modlitwy:

Nie proszę jedynie za nimi, ale także za tymi, którzy dzięki ich słowu uwierzą we Mnie. Aby wszyscy byli jedno, jak Ty, Ojcze, we mnie, a Ja w Tobie, żeby i Oni byli w nas, aby świat uwierzył, że Ty mnie posłałeś. Obdarowałem ich chwałą, którą mi dałeś, aby byli jedno, jak my jedno jesteśmy, Ja w nich, a Ty we Mnie. Aby doskonalili się w jedności, żeby świat poznał, że Ty mnie posłałeś i umiłowałeś ich tak, jak mnie umiłowałeś (J 17,20-23).

W przeciągu niecałej godziny w gronie przyszłych liderów Kościoła Jezus sześciokrotnie podkreślił wagę jedności, wyrażanej pokorną miłością i służeniem sobie nawzajem. Musiało to być dla Niego bardzo ważne, wszak ich jedność stanowiła klucz do tego, aby świat w Niego uwierzył.

Jak my się sprawdzamy?

Podczas gdy my, pastorzy, spodziewamy się, że nasze „owieczki” zachowają jedność w miłości, wielu z nas, niestety, konkuruje ze sobą i używa nieetycznych metod w celu budowania swoich lokalnych kościołów kosztem innych. Unikamy jakichkolwiek kontaktów z innymi pastorami, głoszącymi odmienną doktrynę. A ten brak jedności reklamujemy nawet na tablicach przed budynkami kościelnymi, ogłaszając światu: „My nie jesteśmy jak tamci chrześcijanie w innych kościołach.” (Brak jedności rozpropagowaliśmy dość skutecznie, skoro niemal każdy niewierzący wie, iż chrześcijaństwo to bardzo podzielona instytucja.)

Po prostu nie postępujemy tak, jak głosimy, a nasz przykład uczy zborowników na temat jedności o wiele więcej niż nasze kazania. Nierozsądnie jest myśleć, że szeregowi chrześcijanie będą zjednoczeni w miłości, podczas gdy ich liderzy zachowują się inaczej.

Jedynym wyjściem jest, oczywiście, opamiętanie. Musimy pokutować z tego, ze dawaliśmy zły przykład wierzącym oraz światu. Usuńmy dzielące nas bariery i zacznijmy miłować się nawzajem, jak nakazał Jezus.

Powinniśmy więc przede wszystkim spotykać się z innymi kaznodziejami i duchownymi, nawet pastorami mającymi odmienne przekonania doktrynalne. Nie mówię tu o pastorach, którzy nie są narodzeni na nowo, nie starają się być posłuszni Jezusowi lub służą w kościele dla osobistych korzyści. To wilki w owczej skórze i Jezus dokładnie powiedział, jak ich rozpoznać – po owocach.

Mówię o pastorach i duchownych, którzy starają się przestrzegać przykazań Jezusa, o prawdziwych braciach i siostrach w Chrystusie. Jeśli jesteś pastorem, powinieneś miłować innych pastorów, okazując tę miłość w sposób praktyczny, jako wzór dla swoich wiernych. Na początek możesz pójść do pastorów w okolicy i poprosić, by ci wybaczyli, bo nie miłowałeś ich tak jak powinieneś. To powinno zburzyć niektóre mury. Następnie można ustalić wspólne spotkania, aby coś zjeść, zachęcać się i napominać siebie nawzajem oraz się modlić. Kiedy to nastąpi, wreszcie można z miłością zacząć rozmawiać o dzielących was doktrynach. Dążcie do jedności nie bacząc, czy w końcu uda się wam zgodzić co do wszystkiego. Moje życie i służba wyraźnie się wzbogaciły, kiedy otworzyłem się, by słuchać duchownych spoza mojego „obozu doktrynalnego”. Tak długo traciłem tak wiele błogosławieństwa, zamykając się.

Swoją miłość i dążenie do jedności możesz zademonstrować zapraszając innych pastorów do wygłoszenia kazania w twoim kościele. Możecie także uczestniczyć we wspólnym zgromadzeniu z innymi kościołami lokalnymi lub domowymi.

Aby nie ogłaszać światu braku jedności z resztą Ciała Chrystusa, możesz zmienić nazwę swego kościoła, lub też wystąpić ze swojej denominacji lub związku wyznaniowego. Tym samym wszystkich powiadomisz, że utożsamiasz się jedynie z Ciałem Chrystusa, ponieważ wierzysz, iż Jezus buduje tyko jeden Kościół, nie zaś wiele różnych, które nie potrafią się ze sobą dogadać.

Wiem, że to brzmi radykalnie. Ale po co utrzymywać coś, do czego Jezus wyraźnie nigdy nie zmierzał? Po co angażować się w coś, co Jemu się nie podoba? Pismo nie wspomina o żadnych denominacjach ani związkach wyznaniowych. Kiedy Koryntian podzieliły preferencje co do swoich ulubionych nauczycieli, Paweł zdecydowanie ich skarcił, stwierdzając, iż takie podziały ujawniają ich cielesność i duchową niedojrzałość (zob. 1Kor 3,1-7). Czy nasze podziały ujawniają coś innego?

Unikajmy wszystkiego, co nas dzieli. Kościoły domowe nie powinny nadawać sobie nazw czy przyłączać się do związków noszących jakieś nazwy. W Biblii poszczególne kościoły były identyfikowane tylko na podstawie domów, w których się zbierały. Grupy kościołów były identyfikowane tylko na podstawie miast, gdzie się mieściły. Wszyscy uważali się za cząstkę jednego Kościoła, Ciała Chrystusowego.

Jest tylko jeden Król i jedno Królestwo. Ktokolwiek stawia się w takiej pozycji, że wierzący i kościoły się z nim identyfikują, buduje własne królestwo w obrębie Królestwa Bożego. Niech się przygotuje, by stanąć przed Królem, który mówi: „Chwały mojej nie oddam innemu” (Iz 48,11).

Mówię to po to, aby podkreślić, iż kaznodzieje powinni dawać wszystkim dobry przykład posłuszeństwa Chrystusowi, bo ludzie idą za ich przykładem. Przykład ich życia to najwyraźniejszy środek przekazu. Jak napisał Paweł do wierzących w Filippi:

Bracia, bądźcie moimi naśladowcami i podążajcie za przykładem tych, którzy postępują zgodnie ze wzorem, jaki w nas macie (Flp 3,17).

Czego mamy nauczać

Pozyskujący uczniów Boży sługa ma taki cel jak Paweł, „aby każdego człowieka ukazać doskonałym w Chrystusie” (Kol 1,28b). Dlatego też, chce jak on „napominać i nauczać każdego człowieka z wszelką mądrością” (Kol 1,28a). Zauważmy, że Paweł nauczał ludzi nie po to, by tylko ich edukować czy zabawiać.

Oby każdy duchowny mógł za Pawłem powiedzieć: „Celem tego nakazu (ang. ‘pouczenia’) jest miłość płynąca z czystego serca, prawego sumienia i szczerej wiary” (1Tm 1,5). Jeśli ludzi, którym posługuje, chce doprowadzić do prawdziwej świętości i podobieństwa do Chrystusa, niech uczy ich przestrzegania wszystkich przykazań Chrystusa. Niech naucza prawdy, nakłaniając słuchaczy: „Szukajcie ze wszystkimi pokoju i uświęcenia, bez którego nikt nie będzie oglądał Pana” (Hbr 12,14).

Sługa ewangelii, pozyskujący uczniów wie, że Jezus nakazał Swoim uczniom nauczać kolejnych uczniów przestrzegania wszystkiego, a nie tylko części tego, co im przykazał (zob. Mt 28,19-20). W swoim nauczaniu nie chce pominąć żadnego z nakazów Chrystusa, dlatego naucza systematycznie, wiersz po wierszu, treści Ewangelii i Listów, gdzie przykazania Chrystusa są zapisane oraz z naciskiem powtórzone.

Takie nauczanie homiletyczne zapewnia równowagę doktrynalną. Wygłaszając jedynie kazania tematyczne mamy skłonność pomijać tematy mniej popularne, a skupiać się na tych ulubionych przez słuchaczy. Osoba nauczająca systematycznie, wiersz po wierszu, mówi nie tylko o Bożej miłości, ale też o Jego surowości i gniewie. Naucza nie tylko o błogosławieństwach, ale też o obowiązkach ludzi wierzących. Nie podkreśla spraw drugorzędnych, zaniedbując te najważniejsze. (W opinii Jezusa to był błąd faryzeuszy; patrz Mt 23,23-24).

Unikanie obawy przed nauczaniem wiersz po wierszu

Wielu pastorów boi się nauczać wiersz po wierszu, ponieważ nie zawsze rozumieją to, co mówi Pismo, a nie chcą się zdradzić swą ignorancją przed zborem! Oczywiście mamy tu do czynienia z pychą. Nikt na świecie nie rozumie dokładnie całej Biblii. Nawet Piotr stwierdził, że niektóre wypowiedzi Pawła są trudne do zrozumienia (zob. 2P 3,16).

Jeśli pastor napotka werset lub urywek, którego nie rozumie, powinien po prostu ludziom o tym powiedzieć i przejść do kolejnego wersetu. Może też poprosić wiernych o modlitwę, żeby Duch Święty dał mu zrozumienie. Jego pokora będzie dobrym przykładem, kazaniem samym w sobie.

Pastor/starszy/przełożony kościoła domowego, prowadząc nauczanie małej grupy, jest w tej dobrej sytuacji, że uczestnicy mogą w każdej chwili zadawać pytania. Stwarza to również możliwość Duchowi Świętemu, aby dawał osobom w grupie wgląd w znaczenie studiowanego tekstu. W efekcie edukacja może być dla wszystkich o wiele skuteczniejsza.

Jeśli chodzi o nauczanie przykazań Chrystusa, dobrze jest zacząć od Kazania na Górze, zapisanego w rozdziałach 5 – 7 Ewangelii Mateusza. Jezus podał tam wiele przykazań i pomógł swym żydowskim naśladowcom właściwie zrozumieć prawa nadane przez Mojżesza. Nieco dalej podaję swój komentarz do Kazania na Górze, aby pokazać, jak to można robić wiersz po wierszu.

Przygotowanie kazania

Nigdzie w Nowym Testamencie nie czytamy, aby jakiś pastor/starszy/przełożony przygotowywał cotygodniowe kazanie, zawierające zgrabnie opracowane punkty i przykłady, zapisane w formie konspektu, jak to robi wielu współczesnych kaznodziejów. Z pewnością nikt z nas nie wyobraża sobie, by Jezus robił coś takiego! Nauczanie w pierwszym Kościele było bardziej w żydowskim stylu, spontaniczne oraz interaktywne, a nie oratoryjne, bliskie tradycji Greków i Rzymian, którą przejął Kościół, gdy się zinstytucjonalizował. Skoro Jezus mówił uczniom, aby nie przygotowywali swojej obrony w razie wezwania przed sąd, bo obiecał im, iż Duch Święty spontanicznie podda im słowa nie do odparcia, można się spodziewać, że Bóg w równym stopniu potrafi pomóc pastorom na zgromadzeniach!

Nie znaczy to, że kaznodzieja nie powinien studiować Słowa i przygotować samego siebie w modlitwie. Paweł wzywał Tymoteusza:

Staraj się usilnie, abyś sam stanął przed Bogiem jako wypróbowany i nienaganny pracownik, który wiernie przekazuje Słowo prawdy (2Tm 2,15).

Kaznodzieje, którzy trzymają się wskazań Pawła, aby „Słowo Chrystusa mieszkało w nich obficie” (Kol 3,16) będą tak wypełnieni Bożym Słowem, że będą nauczać z tego, co się im „przelewa”. Zatem, drogi pastorze, ważne jest, byś zanurzył się w Biblii. Jeśli jesteś z nią obeznany i mocno przekonany co do tematu, to tak naprawdę niewiele więcej potrzeba, abyś przekazał Bożą prawdę. A jeśli nauczasz werset po wersecie, to właściwie każdy z nich może posłużyć jako konspekt. Twoje przygotowanie powinno polegać na rozważaniu z modlitwą wierszy, na temat których będziesz nauczał. Jeśli prowadzisz kościół domowy, interaktywny charakter nauczania jeszcze bardziej zminimalizuje potrzebę przygotowania konspektu.

Sługa Boży, który wierzy w Bożą pomoc podczas nauczania, zostanie tą pomocą nagrodzony. Zacznij więc mniej ufać sobie, swojemu przygotowaniu i notatkom, a więcej Bogu. W miarę, jak będziesz nabywał coraz więcej ufności i wiary, wystarczą ci skromniejsze notatki, ewentualnie zarys konspektu lub wręcz obejdziesz się bez niczego.

Ktoś nieśmiały, kto polega na przygotowanych notatkach, bo się boi popełnienia pomyłki w obecności słuchaczy, powinien zrozumieć, że jego lęk bierze się z niepewności, która ma swoje korzenie w pysze. Lepiej niech się nie martwi, jak wypadnie w oczach ludzi, a bardziej niech się przejmuje tym, jak on sam i jego słuchacze wypadają w oczach Boga. Żadna przygotowana przemowa nie poruszy słuchaczy tak, jak płynące z serca, namaszczone przez Ducha nauczanie. Pomyśl, jak trudne byłoby porozumiewanie się, gdyby każdy do wszystkich swoich wypowiedzi używał przygotowanych wcześniej notatek! Rozmowa by zamarła! Nieprzećwiczony, konwersacyjny styl wypowiedzi odbieramy jako bardziej szczery niż przygotowana oracja. Nauczanie to nie gra aktorska lecz przekazywanie prawdy. Słuchając przemówienia wszyscy mamy skłonność automatycznie się wyłączać.

Jeszcze cztery myśli

(1) Niektórzy kaznodzieje są jak papugi, cały materiał do kazania czerpią z książek napisanych przez innych. Rozmijają się ze wspaniałym błogosławieństwem, jakim jest osobista nauka odbierana od Ducha Świętego, a także mogą powielać błędy autorów, do których sięgają.

(2) Wielu pastorów naśladuje styl głoszenia i nauczania innych kaznodziejów. Często bywa on wyłącznie tradycyjny. Na przykład w niektórych kręgach uważa się, iż kazania są namaszczone tylko wtedy, gdy mówi się głośno i szybko. Uczestnicy takich nabożeństw są narażeni na słuchanie kazań od początku do końca wykrzykiwanych. Jednakże słysząc owe niepotrzebne krzyki, ludzie często się wyłączają, podobnie jak to robią w przypadku słuchania monotonnego głosu. Zróżnicowanie o wiele bardziej przykuwa uwagę. Poza tym głoszenie, będące raczej napominaniem, jest z natury głośniejsze, natomiast nauczanie jest bardziej instruktażem, więc powinno być przekazywane bardziej konwersacyjnym tonem.

(3) Obserwowałem słuchaczy kazań podczas setek nabożeństw i dziwi mnie, jak wielu kaznodziejów i nauczycieli nie zauważa sygnałów, iż ludzie są znudzeni lub wręcz nie słuchają. Pastorze, ludzie wyglądający na znudzonych znudzeni! A ci, którzy na ciebie nie patrzą, prawdopodobnie nie słuchają. Jeśli nie słuchają, nie odnoszą najmniejszego pożytku. Skoro są znudzeni lub nie słuchają, to musisz poprawić swoje kazania. Podawaj więcej przykładów. Opowiadaj ciekawe historie. Wymyślaj przypowieści. Nie komplikuj. Nauczaj Słowo z serca. Bądź szczery. Bądź sobą. Zmieniaj ton głosu. Nawiązuj kontakt wzrokowy z jak największą liczbą słuchaczy. Używaj mimiki i rąk. Ruszaj się. Nie mów zbyt długo. Jeśli grupa jest mała, pozwól by we właściwych momentach ludzie mogli zadawać ci pytania.

(4) Pomysł, by każde kazanie miało trzy punkty, jest czysto ludzkim wynalazkiem. Celem jest pozyskiwanie uczniów, a nie podporządkowywanie się współczesnym teoriom homiletyki. Jezus powiedział: „Paś Moje owce” a nie: „Imponuj Moim owcom”.

Kogo nauczać

Boży sługa stosując model Jezusa, by pozyskiwać uczniów powinien być do pewnego stopnia „wybredny” co do tego, kogo naucza. Może cię to zaskoczyć, ale to prawda. Jezus często przemawiał do tłumów w przypowieściach, i robił to nie bez powodu: nie chciał, aby wszyscy zrozumieli, co mówi. Wynika to wyraźnie z Pisma:

Wtedy podeszli uczniowie i zapytali: Dlaczego mówisz do nich w przypowieściach? Odpowiedział im: Wam zostało dane poznać tajemnice Królestwa Niebios, a tamtym nie zostało dane. Kto bowiem ma, temu będzie dodane i będzie miał w nadmiarze, a kto nie ma, straci nawet to, co ma. Dlatego mówię do nich w przypowieściach, bo patrzą, a nie widzą, słuchają, a nie słyszą, i niczego nie pojmują (Mt 13,10-13).

Przywilej rozumienia przypowieści Chrystusa był zarezerwowany tylko dla tych, którzy się opamiętali i zdecydowali pójść za Nim. Inni, którzy odrzucili szansę opamiętania się i sprzeciwiali się Bożej woli wobec ich życia, zostali przez Boga odrzuceni. Bóg sprzeciwia się pysznym, lecz pokornym łaskę daje (zob. 1P 5,5).

Jezus też pouczał Swych naśladowców: „Tego, co święte, nie dawajcie psom, a pereł nie rzucajcie przed wieprze, aby ich nie podeptały, nie rzuciły się na was i nie rozszarpały” (Mt 7,6). Oczywiście, Jezus mówił symbolicznie. Jego słowa znaczyły: „Nie dawajcie tego co cenne tym, którzy nie docenią jego wartości”. Wieprze nie wiedzą, że perły są cenne, podobnie „wieprze duchowe” nie doceniają Bożego Słowa, kiedy je słyszą. Gdyby wierzyli, że faktycznie słuchają Bożego Słowa, zwróciliby na nie najwyższą uwagę i byliby mu posłuszni.

Jak stwierdzić, czy ktoś jest „duchowym wieprzem”? Rzućmy mu jedną perłę i zobaczymy, co z nią zrobi. Jeśli ją zignoruje, to wiedzmy, że właśnie z kimś takim mamy do czynienia. A jeśli się jej podporządkuje, to „wieprzem” nie jest.

Niestety, zbyt wielu pastorów robi to, czego Jezus robić nie kazał. Nieustannie rzucają perły przed wieprze, nauczając tych, którzy opierają się Bożemu Słowu lub je odrzucili. Tacy duchowni tracą dany im przez Boga czas. Dawno już powinni strzepnąć proch ze swych stóp i pójść dalej, tak jak rozkazał Jezus.

Owce, kozły i wieprze

Nie można wychowywać w uczniostwie kogoś, kto tego nie chce, kto nie być posłuszny Jezusowi. Wiele kościołów pełnych jest takich ludzi, tradycyjnych chrześcijan, z których wielu uważa się za nowonarodzonych tylko dlatego, że zgadzają się z kilkoma teologicznymi faktami na temat Jezusa czy chrześcijaństwa. Są to wieprze i kozły, a nie owce. Niemniej wielu pastorów przeznacza 90% swego czasu starając się zadowolić owe wieprze i kozły, a zaniedbuje prawdziwe owce, czyli tych, którym mogliby duchowo pomóc i którym powinni służyć! Pastorze, Jezus chce, byś pasł Jego owce, a nie kozły i wieprze (zob. J 21,17)!

Ale jak poznać owce? To ci, którzy do kościoła przychodzą pierwsi, a wychodzą ostatni. Są głodni poznania prawdy, ponieważ Jezus jest ich Panem i chcą się Mu podobać. Przychodzą do kościoła nie tylko w niedzielę, ale na wszystkie inne nabożeństwa. Angażują się w małych grupach. Często zadają pytania. Są przejęci Bogiem. Szukają sposobności usłużenia innym.

Pastorze, większość czasu i uwagi poświęcaj takim ludziom. To są uczniowie. Kozłom i wieprzom uczęszczającym na nabożeństwa głoś ewangelię dopóki będą ją znosić. Ale jeśli głosisz prawdziwą ewangelię, nie zniosą jej długo. Albo odejdą z kościoła, albo jeśli mają wpływy, zechcą usunąć cię ze stanowiska. Jeżeli im się to uda, odchodząc strzepnij proch ze swoich stóp. (W kościele domowym nic takiego nie może się zdarzyć, zwłaszcza, jeśli spotkania odbywają się w twoim w domu!)

Podobnie ewangeliści nie muszą czuć się zobowiązani, aby głosić ewangelię tym samym ludziom, którzy stale ją odrzucają. Niech umarli grzebią umarłych (zob. Łk 9,60). Jesteś ambasadorem Chrystusa, niosącym najważniejszą wiadomość od Króla królów. Zajmujesz wysokie stanowisko w Bożym Królestwie i ciąży na tobie wielka odpowiedzialność! Nie trać czasu na głoszenie komuś ewangelii dwukrotnie, zanim wszyscy nie usłyszą jej choć raz.

Jeśli masz być Bożym sługą pozyskującym uczniów, bądź wybiórczy co do osób, które nauczasz, nie trać cennego czasu na tych, którzy nie chcą być Jezusowi posłuszni. Paweł napisał do Tymoteusza:

A co usłyszałeś ode mnie za pośrednictwem wielu świadków, to przekazuj ludziom wierzącym (ang. „wiernym”), którzy będą w stanie nauczać także innych (2Tm 2,2).

Osiąganie celu

Wyobraźmy sobie coś, co nigdy nie mogłoby się wydarzyć w służbie Jezusa, a co jednak się dzieje we współczesnych kościołach. Przypuśćmy, że Jezus po zmartwychwstaniu pozostał na ziemi, założył kościół podobny do współczesnego kościoła instytucjonalnego i pastorował tam przez 30 lat. Każdej niedzieli wygłasza kazania do tego samego zgromadzenia. Piotr, Jakub i Jan siedzą w pierwszej ławce, na której siadywali przez 20 lat. Nagle Piotr pochyla się do Jana i wzdychając szepcze mu do ucha: – To kazanie słyszeliśmy już dziesięć razy.

Wiemy, że taka scena jest nie do pomyślenia, bo Jezus nigdy nie postawiłby siebie ani uczniów w podobnej sytuacji. Przyszedł, aby pozyskać grono uczniów. Uczynił to w określony sposób i w określonym czasie. W ciągu trzech lat szkolił w uczniostwie Piotra, Jakuba i Jana oraz kilku innych. Nie przemawiał do nich co niedzielę w budynku kościelnym. Czynił to, prowadząc swe życie na ich oczach. Odpowiadał na ich pytania i dawał im sposobność służenia innym. Spełnił swoje zadanie i „poszedł dalej”.

Dlaczego więc my robimy to, czego Jezus nigdy by nie zrobił? Dlaczego przez dziesiątki lat próbujemy głosić kazania tym samym ludziom? Kiedy wreszcie wykonamy swoje zadanie? Czemu nasi uczniowie nie są gotowi po kilu latach sami pozyskiwać dalszych uczniów?

Jeśli swoją „robotę” wykonujemy prawidłowo, powinien nadejść taki czas, kiedy nasi wystarczająco dojrzali uczniowie nie będą już potrzebować naszej posługi. Pójdą i sami będą pozyskiwać uczniów. Mamy osiągać wyznaczony nam przez Boga cel, a Jezus pokazał, jak to robić. W rozwijającym się kościele domowym występuje ciągła potrzeba szkolenia w uczniostwie nowych ludzi i wychowywania liderów. Zdrowemu kościołowi domowemu nie grozi powtarzający się cykl, w którym ten sam kaznodzieja przez dziesiątki lat przemawia do tych samych ludzi.

Właściwe motywy

Właściwe motywy decydują o tym, czy nauczanie prowadzące do pozyskania uczniów będzie skuteczne. Jeśli ktoś zajmuje się służbą w kościele z niewłaściwych pobudek, będzie robił niewłaściwe rzeczy. Dlatego we współczesnym kościele jest tyle fałszywej i niezrównoważonej nauki. Jeśli pastora motywuje osiągnięcie popularności i sukcesu w oczach ludzi lub dorobienie się fortuny, w oczach Bożych jest skazany na porażkę. Najsmutniejsze jest to, że może osiągnąć wymarzony cel, lecz pewnego dnia jego niewłaściwe motywy zostaną ujawnione przed sędziowskim tronem Chrystusa i za swoją pracę nie otrzyma nagrody. O ile w ogóle zostanie do Królestwa Niebios wpuszczony,[3] wtedy wszyscy tam przebywający dowiedzą się o nim prawdy, a wyjawi to brak nagrody i jego podrzędna pozycja w Królestwie. Bez wątpienia w niebie istnieje zróżnicowanie. Jezus ostrzegł:

 

Kto by unieważnił jedno, choćby najmniejsze przykazanie i tak nauczał, będzie najmniejszym w Królestwie Niebios. Kto jednak będzie posłuszny Prawu i będzie tak nauczał, zostanie nazwany wielkim w Królestwie Niebios (Mt 5,19).

Oczywiście, ci słudzy Pańscy, którzy nauczają i przestrzegają jego przykazań, będą na ziemi cierpieć. Tym, którzy są Mu posłuszni, Jezus obiecał cierpienie (zob. Mt 5,10-12; J 16.33). Jest mało prawdopodobne, że osiągną sukces, popularność i bogactwa. Za to w przyszłości zdobędą nagrody i pochwałę od Boga. Co wolisz? Na ten temat Paweł napisał:

Kim bowiem jest Apollos? Kim zaś jest Paweł? Sługami, przez których uwierzyliście, każdy zgodnie z tym, co Pan mu powierzył. Ja zasadziłem, Apollos podlewał, ale Bóg dawał wzrost. Tak więc ani ten, kto sadzi, ani ten, kto podlewa nic nie znaczą, tylko Bóg, który daje wzrost. Ten zaś, kto sadzi, jak i ten, kto podlewa, stanowią jedno, a każdy otrzyma swoją zapłatę, stosownie do swojej pracy. Jesteśmy bowiem współpracownikami Boga. Wy jesteście uprawną rolą Boga, Jego budowlą.

Zgodnie z udzieloną mi łaską Boga niczym umiejętny architekt położyłem fundament, inny natomiast na nim buduje. A każdy niech zważa na to, jak buduje, fundamentu bowiem nikt nie może położyć innego niż ten, który jest położony, a którym jest Jezus Chrystus. Czy zaś ktoś buduje na tym fundamencie ze złota, srebra, szlachetnych kamieni, drewna, trawy, słomy – dzieło każdego stanie się jawne. Dzień bowiem uczyni je jawnym, ponieważ w ogniu się objawi i dzieło każdego, jakie jest, ogień wypróbuje. Jeżeli przetrwa dzieło, które ktoś budował, otrzyma on nagrodę. Jeżeli czyjeś dzieło spłonie, poniesie stratę. On natomiast będzie zbawiony, tak jednak jak przez ogień (1Kor 3,5-15).

Paweł porównał się do mistrza budowlanego, który kładzie fundament. Apollosa, nauczyciela, który przybył do Koryntu po tym, jak Paweł założył tam kościół, Paweł przyrównał do kogoś, kto buduje na założonym już fundamencie.

Zauważmy, iż zarówno Paweł jak i Apollos zostaną kiedyś nagrodzeni nie w oparciu o ilość swojej pracy lecz o jakość (zob. 3,13).

Mówiąc obrazowo Paweł i Apollos mogli użyć do wznoszenia Bożego budynku sześciu rodzajów materiałów, z których trzy są powszechne, stosunkowo niedrogie i łatwopalne, zaś inne trzy rzadkie, bardzo drogie i niepalne. Kiedyś na Bożym sądzie zostaną one poddane próbie ognia: drewno, siano i słomę strawi ogień, ujawniając ich niską i nietrwałą jakość. Złoto, srebro i drogie kamienie, symbolizujące dzieła cenne i trwałe w oczach Bożych, przetrwają ogień próby.

Możemy być pewni, iż na sądzie Chrystusowym niebiblijne nauczanie zostanie spalone na popiół. Także wszystko inne czynione mocą, metodami i mądrością ciała, oraz z niewłaściwych pobudek. Jezus ostrzegł, że wszystko, co robimy z myślą o pochwale od ludzi, nie zostanie nagrodzone (zob. Mt 6,1-6. 16-18). Te bezwartościowe dzieła mogą nie być widoczne dla ludzkiego oka, ale na pewno zostaną wszystkim objawione w przyszłości, przed czym ostrzegł Paweł. Gdyby moje dzieła były zaliczone do kategorii drewna, siana i słomy, wolałbym to odkryć teraz niż później. Teraz jest czas, by się opamiętać, wówczas będzie za późno.

Sprawdzenie naszych motywów

Bardzo łatwo dać się zwieść co do własnych motywów. Tak było ze mną. Skąd mamy wiedzieć, czy nasze motywy są czyste?

Najlepiej poprosić Boga, by nam to objawił, a następnie sprawdzać swoje myśli i czyny. Jezus kazał nam pełnić dobre uczynki, takie jak modlitwa czy dawanie jałmużny, dyskretnie, i to jest sposób na to, by być pewnym, że postępujemy dobrze, ponieważ pragniemy pochwały od Boga a nie od ludzi. Jeśli jesteśmy Bogu posłuszni tylko wtedy, gdy patrzą na nas ludzie, to sygnalizuje, że coś jest nie tak. Lub jeśli unikamy jedynie grzechów skandalicznych, które w razie wykrycia zniszczyłyby naszą reputację, a popełniamy grzechy lżejsze, o których nikt może się nie dowiedzieć, świadczy to również o naszej niewłaściwej motywacji. Jeśli naprawdę chcemy podobać się Bogu, który zna każdą naszą myśl, słowo i czyn, to będziemy się starali być Mu posłuszni cały czas, w rzeczach i wielkich i małych, znanych i nieznanych ludziom.

Podobnie, jeśli mamy właściwe pobudki, nie będziemy podążać za różnymi trendami dotyczącymi rozwoju kościoła, które służą tylko podniesieniu frekwencji kosztem pozyskiwania uczniów, posłusznych wszystkim przykazaniom Chrystusa.

Będziemy uczyć całego Bożego Słowa, a nie skupiać się na tematach popularnych, podobających się ludziom świeckim i nieduchowym.

Nie będziemy przekręcać Bożego Słowa ani nauczać go w sposób naruszający jego pełny kontekst biblijny.

Nie będziemy dla siebie szukać ani tytułów ani honorowych miejsc. Nie będziemy gonić za sławą.

Nie będziemy się podlizywać bogatym.

Nie będziemy gromadzić skarbów na ziemi, lecz będziemy żyć prosto i oddawać wszystko, co możemy, dając swoim „owieczkom” przykład dobrego szafarstwa.

Bardziej będzie nas przejmować to, co o naszych kazaniach myśli Bóg, a nie ludzie.

Jakie są twoje motywy?

Doktryna rujnująca pozyskiwanie uczniów

Boży sługa, który pozyskuje uczniów, nie naucza niczego sprzecznego z tym celem. Nigdy nie mówi ludziom niczego, co pochwalałoby nieposłuszeństwo Panu Jezusowi. Nie przedstawia Bożej łaski jako przyzwolenia na grzech, pozbawionego bojaźni przed karą. Prezentuje ją raczej jako środek umożliwiający odwrócenie się od grzechu i prowadzenie zwycięskiego życia. Pismo przecież stwierdza, że tylko zwycięzcy odziedziczą Boże Królestwo (zob. Ap 2,11; 3,5; 21,7).

Niestety, niektórzy współcześni kaznodzieje trzymają się niebiblijnych doktryn, które wyrządzają wielkie szkody dziełu pozyskiwania uczniów. Jedna z takich doktryn, bardzo popularna w Stanach Zjednoczonych, mówi o bezwarunkowym wiecznym bezpieczeństwie, czyli „raz zbawiony na zawsze zbawiony”. Według niej ludzie nowonarodzeni nie mogą utracić zbawienia, niezależnie od tego, jak żyją. Skoro zbawienie jest z łaski, to ta sama łaska, która na początku zbawia tych, którzy się modlą o przyjęcie zbawienia, zachowa ich zbawionymi do końca. Wszelki inny pogląd – mówią – jest równoznaczny z twierdzeniem, że zbawienie jest z uczynków.

Taki pogląd stanowi, naturalnie, ogromną przeszkodę dla świętości. Skoro posłuszeństwo Chrystusowi jest rzekomo nieistotne, aby się dostać do nieba, to motywacja do okazywania Mu posłuszeństwa jest bardzo słaba, zwłaszcza, kiedy jest to kosztowne.

Jak stwierdziłem wcześniej, Boża łaska oferowana ludziom nie zwalnia ich z obowiązku posłuszeństwa. Pismo mówi, iż zbawienie jest nie tylko z łaski, ale też przez wiarę (zob. Ef 2,8). Do zbawienia potrzebna jest i łaska i wiara. Wiara to właściwy odzew na Bożą łaskę, prawdziwa wiara zawsze prowadzi do opamiętania i posłuszeństwa. Według Jakuba wiara bez uczynków jest martwa, bezużyteczna i nie może zbawić (zob. Jk 2,14-26).

Dlatego Biblia wielokrotnie stwierdza, iż trwałe zbawienie zależy od trwałej wiary i posłuszeństwa. Potwierdzają to liczne teksty. Na przykład w swym liście do wierzących w Kolosach Paweł mówi:

A was, którzy kiedyś byliście obcymi i nieprzyjaciółmi z powodu myślenia przejawiającego się w złych czynach, teraz pojednał w Jego doczesnym ciele przez śmierć, aby postawić was przed sobą jako świętych, nieskazitelnych i nienagannych, jeśli tylko wytrwacie w wierze, ugruntowani, stali i nie dacie się odwieść od nadziei, jaką daje Dobra Nowina, którą usłyszeliście ogłoszoną wszelkiemu stworzeniu pod niebem (Kol 1,21-23).

Nie można by tego powiedzieć wyraźniej. Tylko jakiś kiepski teolog mógłby źle odczytać lub przekręcić znaczenie słów Pawła. Jezus potwierdzi naszą nieskazitelność, jeśli wytrwamy w wierze. Ta sama prawda jest powtórzona w Rz 11,13-24; 1Kor 15,1-2 oraz Hbr 3,12-14; 10-38-39. Wszystkie te urywki zawierają warunkowy spójnik jeśli i jasno stwierdzają, iż ostateczne zbawienie jest uzależnione od ciągłości wiary.

Nieodzowność świętości

Czy wierzący może utracić życie wieczne grzesząc? Odpowiedź znajdujemy w wielu urywkach, które stwierdzają, iż ci, którzy popełniają grzechy, nie odziedziczą Królestwa Bożego. Jeśli wierzący może powrócić do popełniania wymienionych tu grzechów, to w końcu może także utracić zbawienie:

Czy nie wiecie, że niesprawiedliwi nie odziedziczą Królestwa Boga? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwiąźli, ani ci, którzy współżyją z mężczyznami, ani złodzieje, ani chciwcy, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą Królestwa Boga (1Kor 6,9-10).

Znane są uczynki, jakie rodzą się z ciała. Są nimi: cudzołóstwo, nieczystość, wyuzdanie, bałwochwalstwo, magia, nienawiść, spór, zawiść, gniew, intrygi, niezgoda, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki i tym podobne. O nich wam mówię, tak jak już wcześniej powiedziałem, że ci, którzy takie czyny popełniają, nie odziedziczą Królestwa Boga (Gal 5,19-20).

To bowiem powinniście wiedzieć i rozumieć, że ani człowiek rozwiązły, ani bezwstydny, ani chciwy – to jest bałwochwalca – nie otrzyma dziedzictwa w Królestwie Chrystusa i Boga. Niech was nikt nie zwodzi próżnymi słowami, gdyż właśnie z ich powodu gniew Boży przychodzi na synów buntu (Ef 5,5-6).

Zauważmy, że w każdym przypadku Paweł kieruje te słowa do wierzących, ostrzegając ich. Dwukrotnie ostrzega przed zwiedzeniem, wskazuje, iż jest zatroskany o wierzących, którzy sądzą, że mimo popełniania wymienionych przez niego grzechów i tak odziedziczą Królestwo Boże.

Swoich najbliższych uczniów, Piotra, Jakuba, Jana i Andrzeja Jezus przestrzegał, że jeśli ktoś nie będzie gotowy na Jego powrót, może być wtrącony do piekła. Zwróćmy uwagę, że te słowa skierował do nich, nie zaś do niewierzących (zob. Mk 13,1-4):

Czuwajcie więc, bo nie wiecie, którego dnia wasz Pan przyjdzie. To zaś zrozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o jakiej porze nocy złodziej przyjdzie, na pewno by czuwał i nie pozwolił włamać się do swego domu. Dlatego i wy [Piotrze, Jakubie, Janie i Andrzeju] bądźcie gotowi, gdyż Syn Człowieczy przyjdzie o godzinie, której się nie spodziewacie.

Kto więc jest wiernym I mądrym sługą, którego pan ustanowił nad swoją służbą, aby w odpowiednim czasie wydawał jej posiłki? Szczęśliwy ten sługa, którego pan, gdy przyjdzie, zastanie tak czyniącego. Zapewniam was, ustanowi go zarządcą całego swojego majątku. Jeśli zaś taki zły sługa powiedziałby sobie w duchu: Mój pan opóźnia swój powrót, i zacząłby bić swoich podwładnych, jadłby i pił z pijakami, to pan tego sługi nadejdzie w dniu, w którym się nie spodziewa i o godzinie, której nie zna. Surowo go ukarze i wyznaczy mu miejsce z obłudnikami. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów (Mt 24,42-51).

Jaki z tego wniosek? – Piotrze, Jakubie, Janie i Andrzeju, nie bądźcie jak ów niewierny sługa z tej przypowieści.[4]

Aby podkreślić wypowiedziane właśnie słowa, Jezus niezwłocznie przytacza przypowieść o dziesięciu pannach. Początkowo wszystkie były gotowe na powitanie oblubieńca, jednak pięć utraciło czujność i nie zostały wpuszczone na ucztę weselną. Jezus zakończył przypowieść słowami: „Czuwajcie, więc [Piotrze, Jakubie, Janie i Andrzeju], bo nie znacie dnia ani godziny” (Mt 25,13). Czyli: – Nie bądźcie jak owe pięć głupich panien. – Gdyby nie istniała taka ewentualność, że Piotr, Jakub, Jan i Andrzej mogliby nie być gotowi, nie byłoby potrzeby, żeby Jezus ich ostrzegał.

Zaraz potem Jezus opowiedział przypowieść o talentach. Przesłanie znów było takie samo: – Nie bądźcie jak sługa z jednym talentem, który w dniu powrotu pana nie mógł się pochwalić żadnym dorobkiem. – Na końcu pan rozkazuje: „A sługę nieużytecznego wyrzućcie w ciemność, na zewnątrz. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów” (Mt 25,30). Nie można by tego powiedzieć wyraźniej. Tylko jakiś teolog mógłby przekręcić znaczenie słów Jezusa. Istniała realna groźba, że gdyby w dniu przyjścia Jezusa Piotr, Jakub, Jan i Andrzej nie byli posłuszni, mogliby na koniec zostać wtrąceni do piekła. Jeśli taka ewentualność istniała w przypadku apostołów, to istnieje w przypadku nas wszystkich. Jezus obiecał, że tylko ci, którzy wypełniają wolę Jego Ojca, wejdą do Królestwa Niebios (zob. Mt 7,21).[5]

Wszyscy, którzy głoszą fałszywą doktrynę „raz zbawiony na zawsze zbawiony”, wyraźnie działają przeciwko Chrystusowi. Propagując coś wręcz przeciwnego nauce Jezusa i apostołów, pomagają szatanowi. Skutecznie niwelują nakaz Jezusa, by pozyskiwać uczniów posłusznych wszystkim Jego przykazaniom. Blokują wąską drogę prowadzącą do nieba, a poszerzają tę szeroką, wiodącą do piekła.[6]

Kolejna współczesna doktryna nastawiona przeciwko pozyskiwaniu uczniów

Nie tylko doktryna „raz zbawiony na zawsze zbawiony” zwodzi ludzi sugerując, że uświęcenie nie jest konieczne do osiągnięcia zbawienia. Boża miłość jest często przedstawiana w taki sposób, który podważa pozyskiwanie uczniów. Nierzadko kaznodzieje mówią słuchaczom: – Bóg kocha cię bezwarunkowo. – A ludzie interpretują to następująco: – Bóg mnie akceptuje i pochwala to, co robię, bez względu na to, czy jestem Mu posłuszny czy nie. – Ale to po prostu nie jest prawdą.

Ci sami kaznodzieje wierzą, że ludzi nieodrodzonych Bóg wtrąca do piekła, i tutaj mają całkowitą rację. Zastanówmy się nad tym. Bezsprzecznie takich ludzi Bóg nie pochwala. Jakże więc można mówić, że ich kocha? Czy idący do piekła są przez Boga miłowani? Czy mogą powiedzieć, że Bóg ich kocha? Jasne że nie. Czy Bóg powie, że ich kocha? Na pewno nie! Są dla Niego odrażający, dlatego karze ich piekłem. Nie kocha ich ani nie pochwala ich czynów.

Wobec tego Boża miłość do grzeszników na ziemi jest wyraźnie miłością miłosierną, jedynie tymczasową, nie zaś miłością akceptującą. Okazuje im miłosierdzie, odsuwa swą karę i daje im sposobność opamiętania się. Jezus za nich umarł, otwierając drogę do uzyskania przebaczenia. W taki sposób i w takim właśnie stopniu można powiedzieć, że Bóg ich kocha. Ale ich nie pochwala. Nie czuje do nich takiej miłości, jaką ojciec czuje do dziecka. Pismo stwierdza: „Pan lituje się nad tymi, którzy się Go boją, jak ojciec lituje się nad swoimi dziećmi” (Ps 103,13). Można więc wnioskować, iż Boże współczucie wobec tych, którzy się Go nie boją, nie jest takie samo. Boża miłość do grzeszników jest bardziej podobna do miłosierdzia sędziego wobec skazanego zabójcy, który zamiast kary śmierci dostaje dożywocie.

W Dziejach Apostolskich nie znajdujemy żadnego przypadku, aby głoszący ewangelię mówił niezbawionym słuchaczom, iż Bóg ich kocha. Biblijni kaznodzieje raczej przestrzegali przed Bożym gniewem i wzywali ludzi do opamiętania, mówiąc że Bóg nie aprobuje ich , że grozi im niebezpieczeństwo, więc muszą dokonać radykalnej zmiany w swoim życiu. Gdyby mówili im tylko o Bożej miłości (jak wielu kaznodziejów robi obecnie), mogliby słuchaczom błędnie zasugerować, iż ci nie są w niebezpieczeństwie i nie sprowadzą na siebie Bożego gniewu, dlatego nie muszą pokutować.

Boża nienawiść wobec grzeszników

Wbrew temu, co się obecnie głosi o Bożej miłości do grzeszników, Pismo często stwierdza, iż Bóg ich nienawidzi:

Nie ocaleją przed Tobą zarozumialcy wyniośli, bo nienawidzisz tych wszystkich, którzy czynią zło i nieprawość. Ty niszczysz kłamców, bo Pan gardzi zbrodniarzem obłudnym (Ps 5,6-7).

Pan doświadcza i sprawiedliwego i grzesznego, a z głębi duszy nienawidzi grzesznego (Ps 11,5).

Opuściłem swój dom, pozostawiłem swoje dziedzictwo. To, co umiłowałem, oddałem w ręce swych nieprzyjaciół. Moje dziedzictwo stało się dla mnie jak lew w gęstwinie. Podniosło przeciwko mnie swój głos, dlatego muszę go nienawidzić (Jr 12,7-8).

Cała ich złość dokonała się w Gilgal, tam też zacząłem ich nawiedzać (ang. nienawidzić) z powodu czynów nieprawych. Wyrzucę ich z mojego domu, nie będę ich więcej miłował. Wszyscy ich książęta są buntownikami (Oz 9,15).

Zauważmy, iż żaden z powyższych tekstów nie mówi, że Bóg nienawidzi tylko tego, co ludzie robią – On nienawidzi ich samych. Rzuca to pewne światło na oklepany frazes mówiący, iż Bóg nienawidzi grzechu, ale kocha grzesznika. Nie można oddzielić człowieka od tego, co robi. Jego czyny mówią o tym, kim jest. A zatem Bóg słusznie nie tylko nienawidzi grzechów popełnianych przez ludzi, ale także ludzi, którzy popełniają grzech. Gdyby aprobował tych, którzy czynią to, czego On nienawidzi, byłby bardzo niekonsekwentny. W sądach tu na ziemi sądzi się ludzi za ich przestępstwa i otrzymują oni słuszną odpłatę. Nie jest tak, że nienawidzimy zbrodni, lecz aprobujemy zbrodniarza.

Ludzie, którymi Bóg się brzydzi

Pismo nie tylko potwierdza, iż Bóg niektórych ludzi nienawidzi, deklaruje wręcz, że się brzydzi pewnym rodzajem grzeszników, są dla Niego odrażający. Zauważmy, iż poniższe cytaty biblijne stwierdzają, że odrażające są dla Boga nie ludzkie czyny, ale oni sami. Nie czytamy w nich, że Bóg się brzydzi ich grzechami, ale brzydzi się nimi:[7]

Kobieta nie będzie nosiła ubioru mężczyzny ani mężczyzna ubioru kobiety; gdyż każdy, kto tak postępuje, obrzydły jest dla Pana, Boga swego (Pwt 22,5).

… gdyż brzydzi się Pan każdym, który tak czyni, każdym, który postępuje niesprawiedliwie (Pwt 25,16).

Będziecie jedli ciało synów i córek waszych. Zniszczę wasze wyżyny słoneczne, rozbiję wasze stele, rzucę wasze trupy na trupy waszych bożków, będę się brzydzić wami (Kpł 26,29-30).

Nie ocaleją przed Tobą zarozumialcy wyniośli, bo nienawidzisz tych wszystkich, którzy czynią zło i nieprawość. Ty niszczysz kłamców, bo Pan gardzi zbrodniarzem obłudnym (Ps 5,6-7).

… bo Pan się brzydzi przewrotnym, a z wiernym obcuje przyjaźnie (Prz 3,32).

Obrzydłe są dla Pana serca przewrotne, On tych miłuje, których droga prawa (Prz 11,20).

Obrzydłe Panu serce wyniosłe, z pewnością karania nie ujdzie (Prz 16,5).

Kto uwalnia łotra i kto skazuje niewinnych: Pan do obu czuje odrazę (Prz 17,15).

Jak pogodzić owe teksty z innymi, które potwierdzają Bożą miłość do grzeszników? Jak można mówić, że Bóg czuje obrzydzenie i nienawiść do grzeszników, a zarazem ich kocha?

Trzeba uznać, iż istnieją różne rodzaje miłości. Jeden z nich to miłość bezwarunkowa. Można by ją nazwać „miłością miłosierną”. Ona mówi: – Kocham cię pomimo… – Kocha ludzi bez względu na ich postępowanie. Taką miłość Bóg ma wobec grzeszników.

Miłości miłosiernej jest przeciwstawiona miłość uwarunkowana. Można ją nazwać „miłością aprobującą”. Na nią się zasługuje. Mówi ona: – Kocham cię ze względu na …

Niektórzy uważają, że miłość warunkowa wcale nie jest miłością. Albo pomniejszają jej wartość twierdząc, że jest samolubna, różna od miłości Bożej.

Jednakże prawdą jest, iż Bogu nie jest obca miłość warunkowa, o czym się przekonamy na podstawie Biblii. Nie należy zatem z niej drwić. Miłość warunkowa jest podstawową miłością, jaką Bóg okazuje swoim dzieciom. Powinniśmy bardziej pragnąć Bożej miłości warunkowej niż Jego miłości miłosiernej.

Czy miłość aprobująca jest gorszym rodzajem miłości?

Zadaj sobie takie pytanie: – Jaki rodzaj miłości wolałbym, aby mi okazywano: miłosierną czy aprobującą? – Na pewno wolałbyś, żeby inni kochali cię „ze względu na” coś a nie „pomimo” czegoś.

Co chciałbyś usłyszeć od współmałżonka: – Nie ma powodu, bym cię kochał, bo nie ma w tobie niczego, co by mnie motywowało do okazywania ci dobroci. – Czy też: – Kocham cię z wielu powodów, bo podziwiam w tobie tak wiele rzeczy. Zapewne wolelibyśmy, aby partner kochał nas miłością aprobującą. Taki rodzaj miłości przyciąga mężczyznę i kobietę do siebie oraz ich związek utrzymuje. Jeżeli nic już nie podziwiamy w swoim współmałżonku, kiedy ustaje wszelka miłość aprobująca, nasz związek ma nikłe szanse przetrwania. Jeśli trwa, to dzięki miłości miłosiernej, wypływającej z bogobojnego charakteru tego, który tę miłość okazuje.

Wobec powyższego widzimy, iż ani miłość aprobująca ani warunkowa nie jest jej gorszym rodzajem. Jak miłość miłosierna jest najcenniejszą miłością, jaką można dawać, tak miłość aprobująca jest najcenniejszą miłością, jaką można otrzymywać. Ponadto miłość aprobująca jest jedynym rodzajem miłości, jaką Ojciec okazywał Jezusowi, co wynosi ją na należne jej wyżyny szacunku. Bóg Ojciec nigdy nie wykazywał odrobiny miłości miłosiernej wobec Jezusa, ponieważ w Chrystusie nigdy nie było nic niegodnego miłości. Jezus zaświadczył:

Dlatego Ojciec Mnie miłuje, bo Ja oddaję swoje życie, aby na nowo je odzyskać (J 10,17).

Widzimy zatem, że Ojciec kochał Jezusa ze względu na Jego posłuszeństwo aż do śmierci. Miłość aprobująca nie wymaga akceptacji niczego, co jest złem; ona docenia wszystko, co dobre. Jezus zasługiwał na miłość Ojca.

Twierdził, że trwał w miłości swego Ojca przestrzegając Jego przykazań:

Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w Mojej miłości. Jeśli będziecie zachowywać Moje przykazania, będziecie trwać w Mojej miłości, jak Ja zachowałem przykazania Mojego Ojca i trwam w Jego miłości (J 15,9-10).

Tekst ten wskazuje, iż mamy za przykładem Jezusa trwać w Jego miłości, zachowując Jego przykazania. Mówi tu wyraźnie o miłości aprobującej, twierdzi, że możemy i powinniśmy zasługiwać na Jego miłość. Jednakże z powodu nieposłuszeństwa Jego przykazaniom możemy się tej miłości pozbawić. W Jego miłości trwamy tylko wówczas, gdy zachowujemy Jego przykazania. Niestety dzisiaj rzadko się o tym mówi, a powinno, bo tak powiedział sam Jezus.

Nieco dalej potwierdził Bożą miłość aprobującą wobec tych, którzy są posłuszni Jego przykazaniom:

Sam bowiem Ojciec was miłuje, bo wy Mnie umiłowaliście i uwierzyliście, że Ja wyszedłem od Boga (J 16,27).

Kto przyjął Moje przykazania i je zachowuje, ten Mnie miłuje. Tego zaś, kto Mnie miłuje, umiłuje Mój Ojciec i Ja go będę miłować, i objawię mu siebie… Jeśli kto Mnie miłuje i będzie zachowywał Moje słowo, Mój Ojciec go umiłuje i do niego przyjdziemy, i zamieszkamy u niego (J 14,21.23).

Zauważmy, że w ostatnim urywku Jezus nie składał obietnicy niezaangażowanym wierzącym, iż jeśli zaczną zachowywać Jego słowa, On się do nich przybliży w szczególny sposób. Po prostu obiecał każdemu, kto zacznie Go miłować i przestrzegać Jego słowa, że Ojciec też go umiłuje i że razem z Ojcem w nim zamieszkają. To wyraźnie odnosi się do nowonarodzenia. Każdy narodzony na nowo posiada i Ojca i Syna, którzy w nim zamieszkują dzięki Duchowi Świętemu (zob. Rz 8,9). Widzimy zatem, że prawdziwie narodzonymi na nowo są ci, którzy się opamiętali i zaczynają okazywać posłuszeństwo Jezusowi. Tylko tacy uzyskują aprobującą miłość Ojca.

Oczywiście, Jezus wciąż rezerwuje miłość miłosierną wobec tych, którzy w Niego wierzą. Kiedy bywają nieposłuszni, gotów jest im wybaczyć, jeśli wyznają swoje grzechy i przebaczą bliźnim.

Zakończenie

Nie jest prawdą, że Bóg kocha swoje posłuszne dzieci tak samo jak grzeszników. Tym ostatnim okazuje miłość miłosierną. Jest ona tymczasowa, trwa tylko do ich śmierci. Kochając ich miłością miłosierną jednocześnie ich nienawidzi, bo nie aprobuje ich charakteru. Tego właśnie naucza Biblia.

Z drugiej strony, Bóg kocha swoje dzieci o wiele bardziej niż ludzi nienawróconych. Okazuje im przede wszystkim miłość aprobującą, ponieważ się opamiętali i starają się zachowywać Jego przykazania. W miarę, jak wzrastają w świętości ma coraz mniej podstaw do tego, by okazywać im miłość miłosierną, a coraz więcej, by ich kochać miłością aprobującą, a tego właśnie oni pragną.

Z powyższego wynika, iż współcześni kaznodzieje i nauczyciele często przedstawiają Bożą miłość w sposób mylący i niedokładny. W świetle nauki Pisma Świętego zastanówmy się przez chwilę i oceńmy znane frazesy mówiące o Bożej miłości:

1) Nie możesz nic zrobić, aby Bóg kochał cię odrobinę więcej lub mniej, niż kocha cię obecnie.

2) Nie możesz nic zrobić, aby Bóg przestał cię kochać.

3) Boża miłość jest bezwarunkowa.

4) Bóg kocha wszystkich jednakowo.

5) Bóg kocha grzesznika, ale nienawidzi grzechu.

6) Nie możesz nic zrobić, aby zasłużyć na Bożą miłość.

7) Boża miłość do nas nie zależy od naszych dokonań.

Wszystkie powyższe stwierdzenia są potencjalnie mylące lub wręcz fałszywe, jako że w większości odrzucają Bożą miłość aprobującą, zaś wiele z nich błędnie przedstawia Jego miłość miłosierną.

W odniesieniu do punktu 1) jest coś, co wierzący mogą zrobić, aby Bóg okazywał im więcej miłości aprobującej: mogą być bardziej posłuszni. Mogą też sprawić, by Bóg okazywał im mniej miłości aprobującej: być nieposłuszni. Grzesznicy mogą zrobić coś, żeby Bóg pokochał ich o wiele bardziej: opamiętać się. Wówczas zdobędą Bożą miłość aprobującą. Mogą też zrobić coś, żeby Bóg mniej ich pokochał: umrzeć. Utracą wtedy jedyną miłość, jaką Bóg ma wobec nich, miłosierną.

W odniesieniu do punktu 2) chrześcijanin może utracić Bożą miłość aprobującą powracając do życia w grzechu, wtedy może liczyć tylko na Bożą miłość miłosierną. Także niewierzący, kiedy umiera, traci Bożą miłość miłosierną, jedyną, na jaką mógł liczyć.

W odniesieniu do punktu 3) Boża miłość aprobująca jest bezsprzecznie uwarunkowana. Nawet Jego miłość miłosierna jest uzależniona od pozostawania człowieka przy życiu. Po śmierci ustaje, jest zatem warunkowa, bo tymczasowa.

W odniesieniu do punktu 4) jest prawdopodobne, iż Bóg nie kocha wszystkich tak samo, bo chociaż aprobuje i grzeszników i zbawionych, to w różnoraki sposób. Na pewno Jego miłość wobec grzeszników nie jest taka sama co wobec świętych.

W odniesieniu do punktu 5) Bóg nienawidzi i grzeszników, i ich grzechów. Należałoby raczej mówić, że Bóg kocha grzeszników miłością miłosierną, a nienawidzi ich grzechów. Z punktu widzenia Jego miłości aprobującej nienawidzi ich.

W odniesieniu do punktu 6) każdy może i powinien starać się zasłużyć na Bożą miłość aprobującą. Nikt oczywiście nie może zasłużyć na Jego miłość miłosierną, jest bowiem bezwarunkowa.

Wreszcie, w odniesieniu do punktu 7) Boża miłość miłosierna nie opiera się na naszych osiągnięciach, jednakże Jego miłość aprobująca na pewno tak.

Chcę przez to powiedzieć, że kaznodzieja, który pozyskuje uczniów, winien przedstawiać Bożą miłość dokładnie tak, jak ją opisuje Biblia, aby nikogo nie zwodzić. Do nieba wejdą tylko ci, których Bóg kocha „miłością aprobującą”, czyli tacy, którzy narodzili się na nowo i są posłuszni Jezusowi. Pozyskujący uczniów sługa ewangelii nie będzie nauczał czegoś, co nie motywuje ludzi do świętości. Jego cel jest taki sam jak Boży: pozyskiwać uczniów, którzy przestrzegają wszystkich przykazań Chrystusa.


Możesz kupić polskie tłumaczenie książki Pozyskujący uczniów sługa Boży klikając na link: [1]. Głoszenie ewangelii przez ewangelistów należy uważać za pewną formę nauczania, ci zaś muszą bezsprzecznie zwiastować ewangelię zgodną z Biblią.

[2]. Nie wszyscy wierzący mają obowiązek nauczać publicznie większe grupy ludzi, jednak na każdym, w trakcie pozyskiwania uczniów, spoczywa odpowiedzialność nauczania na zasadzie jeden na jeden (zob. Mt 5,19; 28,19-20; Kol 3,16; Hbr 5,12).

 

[3]. Używam trybu przypuszczającego, ponieważ owe wilki w owczej skórze to najwyraźniej egoistycznie motywowani działacze kościelni, którzy zostaną wtrąceni do piekła. Od szczerych duchownych, kierujących się wszak niewłaściwymi pobudkami, różnią się stopniem złych motywacji.

[4]. To zadziwiające, że niektórzy nauczyciele, nie mogący zignorować faktu, iż niewierny sługa przedstawia człowieka wierzącego, twierdzą, że miejsce płaczu i zgrzytania zębów znajduje się gdzieś na obrzeżach nieba. Tam niewierni wierzący będą rzekomo opłakiwać brak nagrody, aż do chwili gdy Jezus otrze ich łzy i wpuści do nieba!

[5]. To jasne, że wierzący, który popełni pojedynczy grzech, nie od razu utraci zbawienie. Prosząc Boga o przebaczenie, otrzyma je (jeśli wybaczy swym winowajcom). Ci, którzy o przebaczenie nie proszą, narażają się na Boże karcenie. Jedynie zatwardzając serce na wielokrotne karcenie wierzący naraża się na utratę zbawienia.

[6]. Osoby nadal nie przekonane do tego, iż chrześcijanin może zbawienie utracić, powinny rozważyć wszystkie poniższe urywki Nowego Testamentu: Mt 18,21-35; 24,4-5.11-13.23-26.42-51; 25,1-30; Łk 8,11-15; 11,24-28; 12,42-46; J 6,66-71; 8,31-32.51; 15,1-6; Dz 11,21-23; 14,21-22; Rz 6,11-23; 8,12-14.17; 11,20-22; 1Kor 9,23-27; 10,1-21; 11,29-32; 15,1-2; 2Kor 1,24; 12,21 – 13,5; Ga 5,1-4; 6,7-9; Flp 2,12-16; 3,14 – 4,1; Kol 1,21-23; 2,4-8.18-19; 1Tes 3,1-8; 1Tm 3,1-7.18-20; 4,1-16; 5,5-6.11-15; 6,9-12.17-19.20-21; 2Tm 2,11-18; 3,13-15; Hbr 2,1-3; 3,6-19; 4,1-16; 5,8-9; 6,4-9.10-20; 10,19-39; 12,1-17.25-29; Jk 1,12-16; 4,4-10; 5,19-20; 2P 1,5-11; 2,1-22; 3,16-17; 1J 2,15-28; 5,16; 2J 6-9; Jud 20-21; Ap 2,7.10-11.17-26; 3,4-5.8-12.14-22; 21,7-8; 22,18-19. Teksty podawane przez zwolenników doktryny bezwarunkowego wiecznego bezpieczeństwa zwyczajnie podkreślają, iż Bóg jest wierny w kwestii naszego zbawienia, nic zaś nie mówią o odpowiedzialności ludzi. Należy zatem ich interpretację zharmonizować z jakże wieloma powyższymi tekstami Pisma. Fakt, że Bóg obiecuje być wierny, nie jest żadną gwarancją wierności człowieka. Moje zapewnienie, że nigdy nie złamię przysięgi małżeńskiej i żony nie opuszczę, wcale nie gwarantuje, iż ona mnie nie zostawi.

[7]. Można by wysuwać zastrzeżenia co do tego, że wszystkie teksty mówiące o Bożej nienawiści i obrzydzeniu do grzeszników pochodzą ze Starego Testamentu. Jednak Boże nastawienie wobec grzeszników od tamtego czasu się nie zmieniło. Rozmowa Jezusa z Kananejką z Mt 15,22-28 jest doskonałym nowotestamentowym przykładem Bożej postawy wobec grzeszników. Jezus najpierw nie chciał nawet słuchać jej błagań, a nawet nazwał ją psem. Dzięki jej wytrwałej wierze Jezus okazał w końcu miłosierdzie. Opinia Jezusa o nauczycielach Prawa i faryzeuszach nie mieści się w kategoriach miłości aprobującej (zob. Mt 23).